10 czerwca 2019 r. zmarł w wieku 95 lat por. Jan Jurczyk ps. Klon, prawdopodobnie ostatni żyjący żołnierz zgrupowania partyzanckiego „Surowiec". Poniżej wywiad przeprowadzony ze śp. „Klonem" w 2016 r.
Oddział ppor. Gerarda Woźnicy
„Hardego” był w czasie II wojny światowej największym oddziałem partyzanckim na
ziemi olkuskiej. Zapisana przez dowódcę ewidencja liczy 360 pseudonimów akowców
z dwóch kompanii przebywających w leśnym obozie przy wsi Góry Bydlińskie oraz mobilizowanej
w razie potrzeb kompanii rezerwy. Operując
od sierpnia 1943 r. do października 1944 r. na styku granic III Rzeszy i
Generalnego Gubernatorstwa, przeprowadzali szereg akcji przeciw okupantowi,
konfidentom i pospolitym bandom rabunkowym. Jesienią 1944 r. „Hardy” przemaszerował
na Podhale, pozostawiając część ludzi w olkuskiem. W styczniu 1945 r. – po okresie
współdziałania z oddziałami Armii Czerwonej w ofensywie zimowej – oddział został rozwiązany. Ponad 70 lat od
tamtych wydarzeń prawdopodobnie wszyscy jego żołnierze odeszli już na wieczną
wartę. Oprócz jednego…
- Pan się urodził w Hucisku?
-
Tak, w 1923 roku. 93 lata kończę w tym miesiącu.
- Świetnie się pan trzyma!
-
Ee, tam… Już kiepsko się czuję.
- Jak zapamiętał pan pierwsze dni
wojny?
-
Spokojnie, tutaj było bardzo spokojnie. Tutaj za Niemców też było spokojnie. Tylko
były bandy złodziei – trzeba było ich wytropić. Oni tutaj grasowali, rabowali
po nocach, a byli lepiej uzbrojeni niż ci, którzy zakładali partyzantkę w tej
okolicy. Bardzo trudno było o broń. A ci, co zostali „spaleni” – trzeba było
coś zrobić, żeby mogli się gdzieś ukryć. I tu zapadali. Kto miał broń- to go przyjęli, a kto nie miał broni, to
musiał sobie zdobyć, albo kupić – dopiero wtedy go przyjmowali.
- Kiedy miał pan pierwszą styczność z
konspiracją?- Od samego początku. Stefan Piątek „Stal”[1], to był mój kolega. Był postrzelony
w Kwaśniowie, leżał w szpitalu, tam dostarczyliśmy mu linę, stamtąd uciekł i
przyszedł prosto do Huciska, i tak się tutaj żywił. Ten „Hardy”[2] pracował w Kluczach, też
uciekł. Wszyscy się zatrzymywali pod Krzywopłotami u takiego, jak on się
nazywał… mieszkał pod taką skałą. A później zaczęli z Zagłębia przychodzić
– oni mieli broń, to przychodzili z bronią. A tutaj? Ktoś miał jakąś
dubeltówkę, albo „pojedynkę”, to się z tym dołączał. W oddziale nie było broni,
a jak była broń to amunicji do niej nie było. Ale dyscyplina była. A ci bandyci,
co tak rabowali, to byli lepiej uzbrojeni jak nasi.
Od lewej Stefan Piątek ps. Stal, Jan Nowak ps. Chętny, Gerard Woźnica ps. Hardy i Mieczysław Halejak ps. Kasper i prawdopodobnie Stanisław Kopeć ps. Czarny (ze zb. K. Miszczyka)
Od lewej Stefan Piątek ps. Stal, Jan Nowak ps. Chętny, Gerard Woźnica ps. Hardy i Mieczysław Halejak ps. Kasper i prawdopodobnie Stanisław Kopeć ps. Czarny (ze zb. K. Miszczyka)
- Trzeba było ich wykończyć, tak?
Trzeba
było ich wytropić, gdzie nocują, wywiad zrobić dobry. W jedną noc zlikwidowali
trzech. Ich było dwunastu – reszta pouciekała. Jak tych zlikwidowali, to się spokój
zrobił. No ale sołtysi - też byli „dopoleni”. Sołtys to był jednocześnie
żandarmem i sołtysem. No to ich też trochę „przyskromili”, nie tak, żeby ich
tam… Dostali po dupie i uspokoili się.
Fragment mapy z Archiwum Map Wojskowego Instytutu Geograficznego 1919 - 1939, www.mapywig.org
- Czyli pan zaczął pomagać…
- Czyli pan zaczął pomagać…
-
Ja współpracowałem z nimi. Chodziliśmy za granicę. Nie było pieniędzy – trzeba
było zarobić, chodziliśmy z tytoniem. A później, jak ich tu było więcej, to zaczęli
chodzić z nami z tytoniem. A ja w umówione miejsca miałem coś donieść,
wywiad jakiś zrobić. No i później zaczęli już szukać, panie, „podchodzić” do
Niemców. Niemca nie wolno było zastrzelić – Niemiec był asekurowany, Rudolf w
Rodakach[3] był asekurowany na 100
ludzi. Dlatego jak go dopadli, to rozebrali do kalesonów i puścili. W Ryczowie
był taki Stach Mudyna, chcieli go wywieźć na roboty to on uciekł, tu się
ukrywał. Ale broni nie miał. No i on się umówił z chłopakami, że pójdą za
granicę, to mu przyniosą broń. To było jakoś już w końcu 1943 roku. I było wesele
w Ryczowie. I ten Stach przyleciał do mnie: „Jasiu chodź na to wesele, jestem
umówiony z chłopakami!”. Ja nie chciałem iść, bom ledwie od dziewczyny
przyszedł – nie chciałem iść. Ale mnie namówił i poszliśmy. Brat poszedł mój,
ja i on. Jak zaszliśmy, to tamci zaraz przyszli. Tam poczęstowali nas, siedzimy
za stołem. Godzina jedenasta, brat poszedł do domu, ja się został i taki Kasper[4] z kieleckiego, Stach
Mudyna i jeszcze jeden[5]. Godzina pierwsza, wparowuje
komendant – Niemiec i: „Bandit, ręce do góry!”. Wystrzelił, panie, w kuchni,
a w pokoju grali i tańczyli. I jak wystrzelił, to Kasper, panie, wstał, wyjął
maszynę i „trzas, trzas!”. Tamten się tylko zawrócił i „trzas” na ziemie przewrócił.
Mudyna hyp w okno, Kasper hyp w okno, a ja nie mogłem wyrwać nóg zza stołu! A
ludzie z pokoju zaczęli na mnie walić – to sobie myślę: długo pożyję… Niemcy
zaczęli strzelać z zewnątrz domu, bo ich było ośmiu, dom otoczyli, strzelali.
Tylko szkło z obrazów leciało. Wpadli, zaczęli uspokajać i krzyczeć:
„cywile rozejść się do domu!”. To ja razem z tymi „dziołchami”. Uciekłem do
domu. Rano, godzina siódma, przywieźli Mudynę z Ryczowa. Postrzelony. Przywieźli
no i co? Rób, co chcesz z nim! No to co? Wywieźliśmy go do Krzywopłot, ja
pojechałem po doktora, bo należał do nas ten doktor[6]. Przyjechał, zobaczył,
powiedział, że nie da się ratować: cztery rany dostał w krzyże. Jakby był niepojedzony,
to jeszcze, ale był pojedzony i to wszystko wypłynęło… Na wieczór przywieźli go
na Hucisko, koło kapliczki go złożyli i pojechali. Bardzo cierpiał. Zaprowadziliśmy
go do stryka. Wszyscy poszli, ja z nim zostałem. On później leżał i chciał iść:
„na dwór, na dwór” - mówi. Położyłem go z powrotem, i mówię: „stryku, bo się ze
Stachem coś źle dzieje”. Stryk popatrzył na pazury – siwe. „Wdziewaj mu
marynarkę póki jeszcze luźny!”. Wdziewali my mu marynarkę, a on oddycha głośno
parę razy i koniec. Teraz, co z nim zrobić? Zaś na sanki i do Kwaśniowa. Miał
przy sobie 800 marek. Zajechaliśmy do sołtysa. Stryk wyjął marki i powiedział,
żeby załatwił pochówek w kapliczce. Poszedł, kapliczkę odemknął, włożyli my go
do kapliczki i uciekliśmy. Rano, na to szczęście szła grupa „Twardego”, on się
nazywał Wencel[7].
I tam taki sklep był, weszli tam, „uciekajcie stąd, – mówią im - bo tu jest zabity Mudyna w kapliczce”. No to
oni poszli tam, przeżegnali się i poszli. A sołtys zameldował do
Rodak do Rudolfa. Przyjechała żandarmeria z Rodak, sfotografowali go, postawili
go z tej, z tamtej strony… „Bandit Mudyn, bandit Mudyn” i tyle. Sołtysowi
kazali go pochować i został pochowany w Cieślinie na cmentarzu. To była ta
jedna taka „fest graja”.[8] A my później, to już z tym
„Hardym”… a jeszcze jedną „bajkę” wam opowiem! Henryk Piątek ze Żelazka, on był
w Oświęcimiu,. Przyszedł z Oświęcimia upasiony jak wieprzek. Mówił, że miał
dobre komando. I „Hardy” go przyjął do partyzantki. Przyjął go! No to jak go
przyjął, to on przyszedł tu do nas, żebyśmy go wzięli za granicę, to sobie
zarobi pieniędzy i uszyje sobie mundur. On z tabakiem[9] poszedł, poszliśmy do
takiego Kleszcza pod Łazami na Młynku. Zapłacili mu gotówką, wszystko w
porządku. Za dwa tygodnie siostra tego Kleszcza przychodzi i mówi: „okradli nas
tak, że jedne ubranie ino zostawili!”. Teraz trzeba myśleć: kto to mógł zrobić?
Mieliśmy takiego informatora na Załężu. Powiedzieliśmy mu: pilnuj Henryka, czy
on będzie zanosił coś do krawca, przeszyć coś. Zgodził się. Za trzy dni przylatuje:
Henryk zaniósł ubranie takie i takie do krawca. Brat zaraz na rower i wio! Pojechał
w umówione miejsce. No i panie, wszystko umówił, pojechaliśmy do tego Henryka,
mieszkał na Załężu. Od tego Kleszcza „dziołcha” przyszła. Poszedł też Stanisław
Piątek „Szybki” – on był prawą ręką „Hardego”. Tam było 10 worków ubrań! Ta „dziołcha”
poznała wszystko, co jej, zabrała. A tego Henryka… szedł z taką Lotką z
Bydlina, podeszli, zabrali go i koniec. Zlikwidowali. Była przecież dyscyplina,
a to był złodziej.
- Miał pan pseudonim w konspiracji?
-
„Klon”.
- Pan wybierał sobie pseudonim?
-
Nie, przyszło od „Hardego” wszystko. Jest wiosna 1944 roku. Teraz się trzeba
zapisać - bo to może już być koniec wojny - do tych partyzantów. No to pierwszy
miesiąc chodziliśmy po dwa dni w tygodniu na wykłady. Bo człowiek był „surowy”,
nie widział karabinu, nie widział automatu, nie widział nic. No to przez cztery
tygodnie nas ćwiczyli.
- Kto te szkolenia prowadził?
-
Instruktor „Struś”[10], on był z Zagłębia, Głowacki
się nazywał. A on podlegał po „Groma” Szreniawę Stanisława, ten Stanisław był
harcmistrzem i my też podlegali pod tego harcmistrza.[11]
W górnym rzędzie, drugi od prawej Stanisław Głowacki ps. Struś, instruktor kompanii rezerwy (ze zb. K. Miszczyka)
- A gdzie te szkolenia się odbywały?
-
W lesie. Tutaj opodal jak ten Wymysłów jest i tam my chodzili, panie. Raz my
szli przed samym wieczorem, raz zaraz po obiedzie. Dwa razy w tygodniu. Broń,
granaty, wszystko to trzeba było rozbierać, składać, ćwiczenia jak się kryć… Po
dwie godziny, dwa razy w tygodniu. Z Huciska nas należało 7 do tej partyzantki.
To jeszcze ino ja żyję. Później przysięgę trzeba złożyć.
- Pamięta pan przysięgę?
-
Przysięgę składaliśmy koło kapliczki. Podnieśliśmy palce i składaliśmy: wiernie
służyć ojczyźnie, do pokonania wroga, do śmierci. Składałem przed tym
instruktorem i takim Wnukiem Władysławem, on miał pseudonim „Kanarek”. Jak my
przysięgę złożyli, przyszedł rozkaz, żeby się teraz szykować: wymarsz na Warszawę,
na powstanie warszawskie[12]. Trzeba było szykować
przybory do golenia, igłę, nitkę, guziki, koc, bo pójdziemy. Jeszcze nam
powiedzieli, że nie wszyscy będziemy mieć broń, będziemy broń zdobywać, jak
pójdziemy. I jak już byliśmy
umówieni - z Chechła, z Huciska, z Klucz, z Ryczówka - w środę na wieczór
przychodzi rozkaz: wstrzymane, nie pójdziemy na Warszawę. Zostajemy. Poszliśmy
do Jaroszowca, tam był posterunek. Poszliśmy. jako obstawa, coś koło jedenastu
nas było, no i te „asiory” poszli z nami. I tam my napadli na ten posterunek,
rozbroiliśmy ten posterunek, broń my zabrali, tyle tego było tam. Tak podeszli,
panie, że nawet się nie spostrzegli Niemcy! Warta stała, tak, podeszli ich, ale
ich nie zabili, no bo za zabicie Niemca to była kara: za to ginęli ludzie.
Zabrali my tę broń z posterunku na ramię i poszliśmy do domu.[13]
Piotr Przemyski ps. Ares ranny w akcji w Jaroszowcu (ze zb. Krzysztofa Miszczyka)
Piotr Przemyski ps. Ares ranny w akcji w Jaroszowcu (ze zb. Krzysztofa Miszczyka)
- A jak wyglądały przygotowania do
takiej akcji? Ktoś przynosił rozkaz i…
-
Tak, tak, rozkaz był, przygotowanie, dyscyplina, jak ktoś by się wyłamał – kula
w łeb. W umówione miejsce się schodzili my w każdym tygodniu. Tam się
dowiadywaliśmy wszystkiego. Dyscyplina była. Moi rodzice to się dowiedzieli,
żem należał do partyzantki dopiero po wojnie. A mój kolega, Piotr Jurczyk,
powiedział narzeczonej, że należy do partyzantki. To na zbiórkę potem przyszedł
Wnuk Władysław „Kanarek” i pokazał rozkaz od „Hardego”: 30 razów na dupę, za
długi język. No i każdy z nas sześciu musiał po pięć raz mu dać. My dostawali
wtedy rozkazy od tego instruktora, co nas szkolił, i od Wnuka, a im dawał
rozkazy „Hardy” i Szreniawa.
Edward Nowak ps. Jodła (z lewej) - dowódca kompanii rezerwy oraz Stanisław Szreniawa ps. Grom - zastępca dowódcy kompanii rezerwy (ze zb. K. Miszczyka)
Edward Nowak ps. Jodła (z lewej) - dowódca kompanii rezerwy oraz Stanisław Szreniawa ps. Grom - zastępca dowódcy kompanii rezerwy (ze zb. K. Miszczyka)
- Jak pan chodził na te akcje to pan
dostawał broń?
To
dawali nam „kabeki”[14]. Był taki, co dawał, na
przykład w naszej grupie. Te karabiny jak wróciliśmy, to kto inny już odbierał.
Mieli takie kryjówki, w ziemiankach.
- Czyli pana życie wyglądało wtedy w
ten sposób, że w dzień pan normalnie żył…
-
...w dzień normalne my handlowali, chodzili za granicę. A w nocy normalnie
akcje. Przecież tu mieli Anglicy lecieć, zrzut miał być.[15]
- Pan też był w obstawie tego zrzutu?
-
Tak, byłem. Obstawili my kawał, wkoło, to było jak te krzywopłockie łąki, a my
tu pod Lisią Górą, całe Krzywopłoty obstawione. Słuchamy, słuchamy… słychać
samolot. Idzie samolot, snopki mieli na tych łąkach, zapalili snopki i ognie.
Samolot przyszedł, w koło przeszedł, zabrał się i pojechał, ciach - wszystko
zgasło. Rozejść się.[16]
- To chyba byliście rozczarowani wtedy?
-
No pewno! Bo miał być zrzut. Miała być broń. Ci tacy starsi, co byli spaleni,
to dostawali coś z Anglii, te pieniądze. A reszta…
- Jak pan chodził na takie akcje
osłonowe, Jaroszowiec czy ten zrzut - bał się pan wtedy? To niebezpieczne było
przecież, jakie uczucia panu towarzyszyły?
-
Człowiek młody… ja teraz to bym nawet palcem nie kiwnął! Człowiek młody, to
miał odwagę taką… Czym człowiek starszy, to jest gorszym tchórzem, a młody to
jest ryzykant okropny. Przecież - jużem należał wtedy do partyzantki -
przyleciał taki Plutka, gada: „chodź, przeniesiemy brony, zarobisz trochę
pieniędzy, wyjdziemy na wieczór”. No to wyszliśmy. Przyszedłem, gada tak:
„pojedz se, dopiero pójdziemy”. Zaświecił światło, pies zaczął szczekać na
oborę, on wyskoczył do sieni zasunął drzwi - a tu już Niemcy się tłuką. Ani na
drugą stronę okna, ani nic - okna są na podwórko. Tak sobie myślę: to już
koniec mną. Ale stało tam takie łóżeczko, dziewczynka spała na tym łóżeczku –
no to „smyr” pod to łóżeczko. Wszystkie deski na plecach miałem, a tu się
tłuką. Poszedł im otworzyć, no to mu tam wkropili. „-Czego w ubraniu?!”. „
-Panowie koń mi chory i zaglądam do konia.” Dawaj- szukaj, bo coś widzieli.
Patrzę włazi dwóch Niemców i „psiór” taki, ale tak poprzewracali wszystko,
zeszukali, ale pod łózko nie zajrzeli. bo tam dziewczynka spała.
- Miał pan szczęście…
-
No. Ale tu było spokojnie, bo były obławy w strzegowskim lesie, na „Rusce”[17] to były obławy na
partyzantów. Bo tam był zrobiony tunel[18] taki, przyszykowali
przekop w lesie, przyszykowali deski, wszystko, zrobili przekop. Musieliśmy tam
jeszcze pilnować jak kopali, żeby ludzie tam nie weszli, to my na ścieżkach
stali, żeby ludzie nie wiedzieli. Jak te Niemce zaś przyszli okopy kopać, to
Hardy wziął część ludzi i pojechali do gór, tam na południe[19], a tu został dowódcą Stefek
Piątek „Stal” i taki Ruski, „Jurek”[20]. My go przeprowadzali
przez granicę i jemu powierzył „Hardy” podkomendnym być Stefkowi.
- Jak „Hardy” już poszedł w góry, to
pan jakieś rozkazy dostawał?
-
To tylko jak jakaś banda była, to się likwidowało. A tych volksdeutschów co
było, co sprzedawali ludzi, trzeba się było bronić przed nimi, wywiad
prowadzić, jak do Niemców gdzie poszedł donieść - już go trzeba było
likwidować. Jak ”Hardy” poszedł tam, to już więcej spokojnie było. Aż nas
oskarżyli. Taki Kudela. Jego brat, Kudela Antoni, był w partyzantce, a on
był konfidentem. Ja właśnie miałem przyjechać do domu z tytoniem, ale nie
przyjechałem. W ten czas był taki Starszak z Krzywopłot, bracia i taki Kudela
Franciszek. Ukrywał się, taka piwniczka była i w tej piwniczce spał. A żandarmi
przyszli z Rodak. Bo tu było 150 metrów do granicy i tam było drugie Hucisko,
ryczowskie. Ci Niemcy na wprost stodoły szli, żeby ich nie było widać z domu.
Obstąpili dom karabinami maszynowymi. Brat z tym z Krzywopłot uciekli do
pokoju, a Rudolf jak zobaczył ich za szafą to puścił serię i tylko bratu
sprzączkę z pasa oderwało. W ten czas ojcu mówi Rudolf: „gdzie Piątek?!”, a on
mówi, że nie wie, bo się bał. Przecież my, jak do partyzantki należeli, to nie
wiedzieli w domu o tym. W ten czas zabrali jednego brata, drugiego brata,
siostrę, bratanka, siostrzenicę… Na podwórku leżeli, pies po nich skakał. I
rewizja. Mnie nie było w domu, bom nie przyjechał. Stodołę zrewidowali – nic. Na
piwnicę. Znaleźli koc, no i wyszedł żandarm z tym kocem i mówi Rudolfowi, że
znalazł koc. Bagnet na karabin, włazi tam i dźga. A ten Kudela Franciszek
wcisnął się tam, a potem gadał, że tak koło nogi mu przeszło ostrze – „teraz,
myśli, mi na pewno w serce wbije”. Ale przedźgał, przedźgał i poszedł. Jak już
pojechali, to ten Franek wyszedł blady jak ściana.
- Była jeszcze - oprócz partyzantki
„Hardego” - jakaś inna organizacja?
-
Na Złożeńcu Bataliony Chłopskie, na Załężu Bataliony Chłopskie, w Łobzowie było
PPR. Ale zgadzali my się. Były
spotkania, razem, jedni drugim pomagali, jak co zaszło, to pomagali. Jeszcze tu
w Kwaśniowie był taki Oruba Jaś, co był, panie, w SS. Jego szwagier był z Golczowic
i oni tutaj zaczęli coś wąchać obaj, i tam jeden z Kwaśniowa podsłuchał, jak
mówili: „pójdziemy do lasu poszukać tam, gdzie ci partyzanci się ukrywają”. No
i on zaraz dał znać do nas, my dali znać do „Hardego”, żeby sobie dali pozór,
bo tacy przyjdą węszyć do lasu. No i jak poszli do tego lasu, to już nie
wrócili. Młody chłop był, panie, a w SS. Jego brat potem w UB był – widzi pan,
taka rodzina. Przyszło jeszcze do nas trzech żandarmów: Hochman - był Czechem -
Kurtz i Oleksy. Przyszli i szukali Stanisławy Jurczyk. Dziadek im powiedział,
że na Hucisku nie ma takiej. To oni powiedzieli, że jakby bandyci tu
przechodzili to „nam dajcie znak do Rodak, to przyjdziemy i wyłapiemy ich”. Poszli.
Ten Hochman, Czech, zostawił karabin w sieni. Wrócił się i powiedział:
„pieronie, jakby kto przyszedł, to nie przychodźcie, nie dajcie znać, bo my w
nocy nie przyjdziemy”. Bali się partyzantów.
- Jak ludzie tutaj po wsiach byli
nastawieni do „Hardego”?
-
Bardzo dobrze, tu żadnych wybryków nie było, żadnych oskarżeń.
- Bo chodziło też o to, że to on
likwidował bandytów?
-
No jasne!
- Jak nadchodzili „Ruscy”, to czego
się pan spodziewał?
-
To jak jeszcze chodziliśmy na te wykłady, to ten instruktor mówi: „chłopcy,
bądźcie pewni, że Niemiec nie jest ojcem, a Rosja nie matką.
- Jak wyglądało wkroczenie Sowietów?
-
Niemcy uciekli na wieczór. A o 11 rano „Ruscy” już byli. Coś nieprzyjaźnie było
tu z nami. Tego Piątka to utrzymał ten „Jurek”,
– ten „Ruski” - że go nie zamknęli. „Hardego” zamknęli, ale go wypuścili.
- A pan też miał problemy?
-
Miałem problemy, ja pojechałem na zachód.
- Dlaczego pan się zdecydował tam
wyjechać?
-
No bom się bał! Przecież z początku, to tym, co należeli do AK, to kazali się stawiać
wszystkim, broń zdawać. A jak skąd wezmę broń, jak ja broni nie miałem?
Zarejestrowali mnie do wojska, to czekałem tylko, aż dostanę wezwanie. Pytali
mnie, czy należałem do jakiejś organizacji – nie należałem, odpowiedziałem, do
żadnej organizacji i koniec.. Później na zachodzie, w Legnicy, to tylko
czytałem gazetę, które roczniki brali do wojska.
- Nie znaleźli pana tam?
-
Nie.
- Kiedy pan wrócił?
-
Za półtora roku. Potem już nie szukali.
- Kojarzy pan może jakieś piosenki
partyzanckie?
-
A to ja to ino słyszałem tą piosenkę „Dziś do ciebie przyjść nie mogę”. To my
śpiewaliśmy. A jak żeśmy mieli iść na powstanie, to każdy musiał się nauczyć na
pamięć „Warszawiankę”[21].
- Pan był już przygotowany, żeby iść
na Warszawę?
-
Tak, my kawalerka to jeszcze, ale chłopy żonate, to im się kwaśno widziało iść
– ale to był rozkaz.
- Podobał się panu pomysł wymarszu?
-
Człowiek młody to jest poświęcony na wszystko.
- A dlaczego pan się zdecydował
wstąpić do AK?
-
No bo nienawidziłem Niemców. Nienawidziłem. Miałem okropne szczęście za
Niemców. A później przyszła „Polska”, to co dwa tygodnie mnie zamykali,
dopókim nie uciekł na zachód.
- Gdzie pana zamykali?
-
W Olkuszu, na UB siedziałem. Siedział też ze Zalesia Golczowskiego Węglarz[22], no i stryk i ja. I
ten ze Zalesia gada: „wiesz co, mnie to już, kur…, zaczynają brać, ale ja muszę
uciec –gada- muszę uciec!” U niego
znaleźli w kieszeni magazynek od pistoletu. No to przyszli na wieczór: kto po
węgiel do pieca? No to on pójdzie. Taki Wacuś ze Złożeńca stał na warcie,
tamten poszedł pod szopę po ten węgiel z węglarką. A była przywieziona tego węgla
cała kupa, przy płocie, on spod tej szopy i przez ten węgiel i uciekł. Wacuś
zaczął za nim strzelać, ale uciekł. „O cholera… - gada Wacuś - jak go złapią,
też go będę bił!”
- A pana brali na przesłuchania tam?
-
Brali. Ja też dostałem po piętach tam jak skurczybyk.
- O co pana pytali?
-
O broń, wszystko o broń. Już później, jak jużem się ożenił, przychodzi tutaj ormowiec
z milicjantem i zabierają mnie. Od pługa mnie zabrali, tylko konie odprowadziłem.
Zaprowadzili mnie do Ogrodzieńca, rano do Olkusza na posterunek przy rynku.
Siedzę cały dzień – nic. Na drugi dzień mnie biorą na przesłuchanie. Tamten
spisuje wszystko, odwraca kartkę, żebym podpisał. A ja mówię: „przeczytaj pan,
co pan napisał”, a on gada: „to sobie przeczytaj”. Adnotacja o nielegalnej
broni. Ja mówię: „nie podpiszę, bo nie posiadam broni”. On wtedy chwyta za gumę
i dawaj mi. Uderzył mnie pod oko, złapałem się za oko, dopiero przestał. Ale na
drugi dzień mnie wypuścili. A jakbym
podpisał, to bym siedział ze trzy miesiące.
- A pana kolegów też brali?
-
Też, każdy był podejrzany! Nawet jak mieli dzieci i posyłali do szkoły, to
okropne trudności były.
- Ludzi mówili mi, że teraz nikt z
oddziału „Hardego” już nie żyje – a tutaj udało się pana odnaleźć. Może pan zna
jeszcze kogoś żyjącego od „Hardego”?
-
Nie ma, nie ma, ani jednego nie ma. Ja jeszcze tylko żyję z tych. Wrona ostatni
umarł i Milanowski[23], rok temu. Wszystkiego
nie pamiętam - to przeszło 70 lat. Ja mam 93 lata, na te lata, to aż za dobrze
pamiętam.
Hucisko,
1 października 2016 r.
Rozmowę przeprowadził Konrad Kulig.
Rozmowę przeprowadził Konrad Kulig.
BIBLIOGRAFIA
Nowak Edward, Działalność konspiracyjna Zagłębiowskiej
Chorągwi Harcerzy w latach 1939-1945, maszynopis w zbiorach Muzeum
Regionalnego PTTK w Olkuszu
Walter-Janke Zygmunt, W Armii Krajowej na Śląsku, Katowice 1986
Woźnica Gerard, Oddział
„Hardego”, Warszawa 1981
Archiwum
Narodowe w Krakowie, Archiwum Okręgu Śląskiego Armii Krajowej, sygn. 18, k. 7
Zbiory
prywatne Krzysztofa Miszczyka
[1] Stefan Piątek ps. Stal z
Ryczówka, żołnierz oddziału „Hardego”, w stopniu kaprala od października do grudnia
1943 r. dowodził drużyną leśną, zaczątkiem oddziału „Hardego”. Awansowany do
stopnia plutonowego, brał czynny udział w walkach. Po wojnie szykanowany
przez UB.
[2] Gerard Woźnica „Hardy” (1917-1981),
ur. w Jankowicach Rybnickich, żołnierz wojny obronnej 1939 r. w szeregach 20.
pułku piechoty. W czasie okupacji niemieckiej dowódca 2. batalionu olkuskiego konspiracyjnego
pułku „Srebro” GL PPS/AK, następnie dowódca batalionu „Surowiec” – oddziału rozpoznawczego
23. DP AK. Po wojnie prześladowany przez bezpiekę. Zmarł w Poroninie.
[3] Komendant posterunku żandarmerii
niemieckiej w Rodakach.
[4] Mieczysław Halejak ps. Kasper,
żołnierz oddziału „Hardego”, w sierpniu 1945 r. zamordowany przez UB w Pokrzywiance.
[5] Prawdopodobnie był to Bolesław
Małkiewicz ps. Wilk, żołnierz oddziału „Hardego”.
[6] Prawdopodobnie był to Jan Nowak
ps. Chętny, lekarz w oddziale „Hardego”.
[7] Stanisław Wencel ps. Twardy (1913-1967) dowódca 1. kompanii batalionu „Surowiec” 23. DP AK, operującej
głównie w powiecie zawierciańskim i północnej części powiatu olkuskiego.
[8]Sprawę akcji w Ryczowie opisuje w
korespondencji z Okręgiem Kraków AK Zygmunt Janke ps. „Walter”, „Zygmunt” –
komendant Okręgu Śląskiego AK: (…) partol
miał rozkaz wstąpić do ws[i] Ryczów i
odebrać pistolet od jednego z mieszkańców. Patrol w Ryczowie podzielił się na
dwie części: dwóch z bronią krótką poszło do wsi, trzech z kb. [karabinami] zostało na skraju lasu. Mieszkańca nie
zastano w domu, był na weselu. Dwóch ludzi poszło na wesele – pistoletu nie
dostali, ale dano im kb. – przy okazji ulegli namowom i wypili kilka
kieliszków. Ryczów jest znany jako siedziba szmuglerów i szpiclów. Jeden z nich
dał znać na miejscowy posterunek Grenschutzu [straż graniczna]. K-dt. post. i 8. ludzi, uzbrojeni w broń
maszynową wpadli na wesele. Obaj partyzanci zbiegli przez okno oddawszy jeden
strzał z pistoletu. Schronili się w sąsiednim domu, gdzie w walce zabili K-dta
post. i zranili dwóch z Grenschutzu. Obaj żołnierze AK, ranni, przebili się
przez Niemców i osłaniani ogniem kolegów ze skraju lasu wycofali się. Jeden
odniósł cztery rany, drugi jedną. Odnośnie represji w Ryczowie: 7 zabitych, 2
rannych w ucieczce i 20 aresztowanych wzięto w/g listy, w tym 3
przedwojennych znanych złodziejów. Trzeba dodać, że Ryczów jest ogniskiem
szmuglu i Niemcy dawno odgrażali się represjami. Ranni, po wyzdrowieniu zostali
ukarani stójką pod kb. za to, że przyjęli ofiarowane im kieliszki i pili wódkę
w czasie służby. Żołnierzy tych przesłuchałem. (Archiwum Narodowe w
Krakowie, Archiwum Okręgu Śląskiego Armii Krajowej, sygn. 18, k. 7)
Tak z kolei wspomina „Hardy”: 24 stycznia (…) patrol straży granicznej (…) został doprowadzony przez
konfidenta do domu, w którym odbywało się wesele, „Kasper” i „Wilk” /uzbrojeni
jedynie w broń krótką/ już tam byli. Wywiązała się strzelanina, w wyniku której
trzech celników zostało rannych. Jeden z nich zmarł w drodze do szpitala.
Zdobyliśmy karabin i pistolet kal. 7,65. Z naszych „Wilk” został rannych w
pachwinę, a „Kasper” został postrzelany jak sito – siedem ran, w tym dwa
przestrzały płuc. Rannych opatrzył lekarz oddziału, Jan Nowak ps. „Chętny”. (G.
Woźnica, Oddział „Hardego”, Warszawa
1981, s. 15)
[9] tytoń
[11] Relacjonuje „Hardy”: 26 czerwca [1944 r.] w lesie bydlińskim doszło do kolejnego spotkania z
harcmistrzem Edwardem Nowakiem ps. „Jodła” i Stanisławem Szreniawą ps. „Grom”.
W wyniku przeprowadzonych rozmów – utworzony w 1942 r. przez „Jodłę” i „Groma”
oddział AK został teraz wcielony do naszego oddziału jako pluton rezerwy.
Dowódcą tego plutonu został „Jodła” , a zastępcą „Grom” /obydwaj awansowani
później do stopnia podporucznika/. Pluton rezerwy obejmował zasięgiem swego
działania 10 nadgranicznych wiosek powiatu olkuskiego. Jego stan w krótkim
czasie wzrósł z 35 do 72 ludzi, tworząc kompanię. Szkolenie teoretyczne
prowadziliśmy wieczorami w pięciu punktach szkoleniowych. Instruktorami byli
oficerowie i podoficerowie oddziału partyzanckiego: (…) plut. „Struś” (…) i
inni. Sporadycznie odbywały się także zajęcia praktyczne z wyszkolenia
strzeleckiego i bojowego. Oddział rezerwy wykonywał swoje zadania skrupulatnie
i terminowo, co było szczególną zasługą ppor. „Jodły” i ppor. „Groma”, którzy
drogą właściwej selekcji dobrali do oddziału żarliwych patriotów, całkowicie
oddanych Ojczyźnie. (G. Woźnica, Oddział
„Hardego”, Warszawa 1981, s. 53-54)
Edward
Nowak „Jodła” (1906-1991) ur. w Sosnowcu, czynny harcerz, żołnierz września ’39
r., dowódca kompanii rezerwy oddziału „Hardego: Równolegle do pracy konspiracyjnej w Szarych Szeregach w czasie mego
pobytu we wsi Załęże i Bydlin pod Krzywopłotami zorganizowałem oddział ZWZ. W
kwietniu 1942 roku przez przyłączenie podobnego oddziału z terenu osady
fabrycznej Klucze – spoza granicy GG, został utworzony oddział Armii Krajowej.
W dniu 26 czerwca 1944 roku, po przeprowadzonych rozmowach z dowódcą baonu
partyzanckiego „Surowiec” Oddział Rozpoznawczy 23 DP Armii Krajowej, kpt.
Gerardem Woźnicą – „Hardym” – oddział ten wszedł w skład baonu, jako oddział
rezerwowy. Przez „Hardego” zostałem mianowany dowódcą tego oddziału, a później
dowódcą kompanii z ps. „Jodła”. Zastępcą moim został Stanisław Szreniawa
„Grom”, dowódca oddziału z Klucz. Kompania ta w ostatnim okresie przed
wyzwoleniem liczyła 72 żołnierzy oraz 10 członkiń Wojskowej Służby Kobiet z
Bydlina. Terenem działania były wsie powiatu olkuskiego Bydlin, Cieślin, Hucisko,
Kolbark, Krzywopłoty, Kwaśniów Dolny i Górny, osada fabryczna Klucze, Lgota
Wolbromska oraz Załęże. Celem kompanii było prowadzenie akcji wywiadowczej w
okolicy i stworzenie w ten sposób osłony wywiadowczej dla baonu partyzanckiego
„Surowiec”, kierowanie osób „spalonych” do oddziału leśnego, uzupełnianie stanu
osobowego, współdziałanie w większych przedsięwzięciach, np. zrzuty. Wreszcie
czuwanie nad utrzymaniem godnej postawy ludności wobec okupanta. Szkolenie
wojskowe kompanii prowadzili instruktorzy kpt. „Hardego” na terenie obozu
partyzanckiego w Górach Bydlińskich oraz w jednej z sal lekcyjnych Szkoły
Podstawowej w Bydlinie, której kierownikiem był żołnierz kompanii Jan
Dąbrowski ps. „Przedświt”. Po wymarszu macierzystego baonu „Surowiec” z Góry
Bydlińskich na Podhale, nawiązałem kontakt z BCH za pośrednictwem Stefana
Gieszczyka z Kwaśniowa Górnego. Od tej chwili kompania organizacyjnie została
czasowo podporządkowana dowódcy placówki BCH Gondzikowi ze wsi Jangrod [Jangrot] koło Wolbromia, pod kardynalnym warunkiem,
że kompania dowodzona przeze mnie w żadnym wypadku i okolicznościach nie
zostanie użyta do walk bratobójczych. (E. Nowak, Działalność konspiracyjna Zagłębiowskiej Chorągwi Harcerzy w latach
1939-1945, maszynopis w zbiorach Muzeum Regionalnego PTTK w Olkuszu, s. 6-7)
[12] Sprawę
pomocy Okręgu Śląskiego dla walczącej stolicy opisuje Zygmunt Janke ps.
„Walter”, „Zygmunt”, komendant Okręgu Śląskiego AK: W sierpniu 1944 roku – w związku z powstaniem w Warszawie – zarządziłem
koncentrację oddziałów partyzanckich w obozie ppor. „Hardego”. Przyszła
kompania ppor. „Twardego” i drużyna olkuska por. Kluczewskiego („Pijok”) [Kazimierz
Kluczewski ps. „Pijok” był od wiosny 1943 r. komendantem Obwodu Olkusz AK i
równocześnie dowódcą drużyny dywersyjnej tegoż obwodu.]. Inne oddziały szykowały się do marszu. Wieczorem zbierali się wszyscy
wolni od służby przy obozowym aparacie radiowym, aby posłuchać komunikatów o
walczącej Warszawie. Siedziałem razem z nimi. Każdy komunikat szarpał stare
rany, poruszał nieskończony rejestr doznanych od wroga krzywd. Widziałem we
wszystkich oczach nieme pytanie: kiedy ruszamy? Ale to nie była kwestia uczuć.
Sprawę marszu na Warszawę należało dobrze przeanalizować. Najważniejsza była
ilość broni i amunicji. Nie mieliśmy żadnych zapasów, nie dostaliśmy zrzutów.
Ani jednej sztuki broni stromotorowej, a do walki z bronią pancerną
posiadaliśmy tylko butelki zapalające. I najgorsze – bardzo mało amunicji.
Oddziały nie miały nawet jednej jednostki ognia na lufę. Zgrupowanie byłoby
dość duże. Liczyłem na około 800 ludzi. Marsz był daleki, należało się liczyć z
zużyciem amunicji w czasie marszu. Przyjść do Warszawy z pustymi ładownicami?
Tam ludzi nie brakowało, brak było sprzętu i amunicji. Zdecydowałem się odwołać
koncentrację i zrezygnować z marszu. (Z. Walter-Janke, W Armii Krajowej na Śląsku, Katowice 1986, s. 280-281)
[13]
Akcję na koszary Wehrmachtu w Jaroszowcu
relacjonuje „Hardy”: Wymarsz nastąpił w
poniedziałek 14 sierpnia około 20.00. Jedna drużyna przebrała się w mundury
niemieckie. W lesie, na wysokości stacji kolejowej Rabsztyn, ppor. „Ares”
[Piotr Przemyski ps. „Ares”, dowódca akcji w Jaroszowcu, ur. w 1919 r. w
Zagórzu, uciekinier z obozu Auschwitz, oficer w oddziale „Hardego. W
sierpniu 1945 r. zamordowany przez UB w Pokrzywiance] zatrzymał pluton. W czasie krótkiego odpoczynku jeszcze raz omówił
zadania obydwu drużyn i łączników. Przypomniał, że hasło do wycofania się
brzmi „Irena” oraz że drużyna ubezpieczająca wycofuje się ostatnia. Ustalił
także punkt zborny na wypadek rozproszenia się. Ruszyli dalej. Po dwudziestu
minutach doszli do skraju lasu na wprost koszar. Tu czekał już na nich „Śmiały”
– łącznik z „P.J.” Jaroszowiec. Od tej chwili można się było porozumiewać
wyłącznie znakami umownymi lub szeptem. Było parę minut po 23:00. Za niecałą
godzinę miała się zmienić warta. Ppor. „Ares” podprowadził pluton skrajem lasu
bardzo blisko drogi do Klucz. Tu rozstawił ubezpieczenia, potem podciągnął
drużynę plut. ”Wulkana” nieco dalej i rozlokował ją wzdłuż dróżki do koszar – w
kartoflisku, zaraz za rogiem parkanu. Stąd obserwowali drogę i wartownik, który
po każdej rundzie wokół budynku dłużej zatrzymywał się przed wejściem do koszar.
Około 24.00 nastąpiła zmiana warty. Według informacji patrol wartowniczy miał
przechodzić dróżką obok parkanu, za którego rogiem leżeli ukryci partyzanci. Po
chwili nadszedł. Było ich pięciu: rozprowadzający i czterech wartowników. Z
chwilą kiedy patrol minął parkan został momentalnie otoczony przez partyzantów
i bezszmerowo rozbrojony. Było to zasługą plut. „Wulkana”, który biegle
władając językiem niemieckim, w paru słowach wytłumaczył rozbrajanym
wartownikom bezcelowość alarmu i oporu. Jeńcy zostali odprowadzeni do lasu i
rozebrani do bielizny. Wydobyto także od nich obowiązujące tej nocy hasło.
Pieczę nad nimi przejęła drużyna ubezpieczająca. W zdobyte mundury szybko
przebrało się pięciu odpowiednich wzrostem i tuszą partyzantów. Po
nałożeniu hełmów niczym nie różnili się od rozbrojonych żołnierzy niemieckich.
Teraz ppor. „Ares” sformował własny patrol wartowniczy, który pod dowództwem
plut. „Wulkana” pomaszerowali w stronę koszar. Pozostali partyzanci skrycie
posuwali się za nim. Po dojściu do koszar patrol został zatrzymany przez
wartownika w celu sprawdzenia hasła. Partyzanci podali je, po czym
błyskawicznie przystąpili do likwidacji wartownika. W zamieszaniu musieli
uderzyć go w głowę, gdyż rozbiły się jego okulary. Na okrzyk „Meine Brille!” ktoś
otworzył okno na piętrze i zawołał „Was gibst unten?” Wartownika w tym czasie
uciszono, a „Wulkan” przekonywająco odpowiedział po niemiecku, że wartownik
nagle zasłabł i trzeba go zmienić. Plut. „Wulkan” poczekał aż okno zostanie
zamknięte i dopiero wtedy dał umowny znak czającym się w mroku kolegom. Po
chwili byli już razem i przystąpili do wykonywania zadania. (…) Do pogrążonych
w ciszy koszar weszło 14 partyzantów z ppor. „Aresem” na czele. Elektryczną
latarką oświetlił on korytarz. Było tam pusto. „Mewa” ostrożnie otworzył
pierwsze, a po chwili drugie drzwi. W obydwu pomieszczeniach nie było nikogo.
Do ubezpieczenia dolnego korytarza pozostała sekcja plut. „Czarnego”, a ppor.
„Ares”, „Wulkan”, „Okoń”, „Góralik”, „Kula”, „Mewa” i pięciu innych partyzantów
poszli dalej - po schodach na piętro. Na
górnym korytarzu również zostało ubezpieczenie, a ppor. „Ares” i pozostali
chłopcy wdali się do pierwszej od schodów sali sypialnej. Była dość sługa i
spało w niej około 20 Niemców. Ppor. „Ares” skierował snop światła na ścianę,
przy której nie było łóżek. Szukał stojaka na broń. Był pusty. Momentalnie
skierował światło latarki wzdłuż łóżek. Partyzanci rozbiegli się po sali i
sterroryzowali budzących się żołnierzy. Zabierali zawieszone na łóżkach
karabiny, pasy z ładownicami i hełmy. Odbywało się to dość cicho i bez
strzału. Kilku Niemców próbowało łapać karabiny, ale skierowana w ich stronę
broń i cichy okrzyk „Hände hoch!” ostudziły ich zamiary. Z wysoko uniesionymi
rękoma siedzieli już potem na łózkach. Byli przerażeni. W pewnej chwili „Ares” spostrzegł,
że drzwi na końcu sali nie zostały obsadzone. Prowadziły do następnej sali
sypialnej i pomieszczenia z bronią. Wiedział o nich, gdyż według planu
obydwie sale miały być opanowane jednocześnie, ale wytworzona sytuacja i konieczność
zabezpieczenia broni w pierwszym pomieszczeniu spowodowała dwu- lub
trzyminutową zwłokę. To wystarczyło znajdującym się tam Niemcom na
zorganizowanie obrony. W momencie, kiedy „Mewa” ruszył w tym kierunku, drzwi
otworzyły się na całą szerokość i padły pierwsze strzały. Partyzanci uskoczyli
pod ściany i odpowiedzieli ogniem. Niemcy otworzyli ogień z dalszych
pomieszczeń. Ppor. „Ares” wydał rozkaz przerwania ognia i podbiegł do drzwi.
Światło latarki elektrycznej skierował w głąb sali i oddał kilka krótkich serii
z pistoletu maszynowego do kryjących się za łóżkami Niemców. Zrobił się krzyk i
rwetes. Po chwili cały budynek rozbrzmiewał wystrzałami i okrzykami: „Nicht
schiesen!”. Nastąpiła krótka przerwa ogniowa. Wtedy padł pojedynczy strzał
prosto w latarkę elektryczną zawieszoną na guziku górnej kieszonki munduru
„Aresa”. Znowu rozległa się palba karabinowa i serie z broni maszynowej. Ciężko
ranny ppor. „Ares”, po wystrzeleniu ostatniego magazynku, wycofał się z Sali na
korytarz. Za nim reszta drużyny. Wtedy padło hasło „Irena”. Do słaniającego się
na nogach ppor. „Aresa” podbiegł „Góralik” i na plecach zniósł go ze schodów na
parter. Partyzanci strzelając do wybiegających z sal sypialnych Niemców
wycofywali się z piętra na parter, a potem w stronę lasu. Najbliższy teren oświetlony
był rakietami, a strzały padały już wtedy z następnych budynków, także
zajętych przez hitlerowców. Szeroko rozrzucone ubezpieczenie odpowiadało
ogniem, co całkowicie zdezorientowało Niemców i stwarzało pozory dużego
oddziału. Drużyna szturmowa wycofała się głębiej do lasu – do miejsca, gdzie
trzymano jeńców. Do Cieślina wysłany został patrol po furmankę dla rannego. W
ciągu kilku następnych minut dołączyły patrole ubezpieczające. Po sprawdzeniu,
czy wszyscy są obecni, natychmiast ruszono w drogę. Przy jeńcach pozostał
jeszcze jakiś czas trzyosobowy patrol, a potem pozostawiono ich własnemu
losowi. Patrol dołączył do plutonu przed Cieślinem. Tam też na „Aresa” czekała
już furmanka. W godzinę później pluton zameldował się w obozie. Rannym
zajął się lekarz „Chętny”. W akcji tej zdobyto 17 karabinów, 2 pistolety, 26
hełmów, większą liczbę granatów, oporządzenie i amunicję. Straty
nieprzyjaciela wyniosły: jeden zabity, pięciu rannych i sześciu jeńców. (G.
Woźnica, Oddział „Hardego”, Warszawa
1981, s. 93-97)
[15] Wspomina Zygmunt Janke „Walter”, „Zygmunt”: Placówkę zrzutową ochraniał batalion
partyzancki ppor. „Hardego”. Pole zrzutowe wybrano koło historycznego pola
bitwy Legionów pod Krzywopłotami. Teren był bezpieczny, drogi zamknięte przez
wzmocnione plutony partyzanckie. „Uroczystość” na dużą skalę. Przybyłem na
teren zrzutu. Był tam również mjr Antoni Siemiginowski („Jacek”), szef II
Oddziału; mjr Ewald Migula („Paweł”), szef III Oddziału Sztabu Okręgu; kpt.
Teresa Delekta („Janka”), kierowniczka łączności konspiracyjnej; rtm.
„Zawieja”, dowódca Kedywu Okręgu Śląskiego i bezpośredni przełożony oddziałów
partyzanckich. To on kierował placówką zrzutową. Wieczorem słuchaliśmy w obozie
radia. Zabrzmiała umówiona melodia. A więc samoloty miały przylecieć. (…) Był
lipiec, ciepła, rozgwieżdżona noc. Siedzieliśmy na miedzy, na skraju łąki.
Panowała cisza. W dali widniała ciemna plama – to był cmentarz legionistów
poległych pod Krzywopłotami. Tam czekały wozy na zrzut. Cały batalion w ostrym
pogotowiu – część na ubezpieczeniu, część na placówce, reszta jako odwód w
obozie. (…) nadleciał aliancki samolot. Gdy zapaliliśmy sygnał, zrobił koło i
poleciał dalej na wschód. Okazało się, że dokonał zrzutu dla Inspektoratu
Miechowskiego. My nie dostaliśmy nic. (
Z. Walter-Janke, W Armii Krajowej na
Śląsku, Katowice 1986, s. 281-282)
[17] Lasy w rejonie Gór Bydlińskich i
Ruskiej Góry.
[18]
Tunel wykopany w okolicy
leśnego obozu, nieopodal wioski Góry Bydlińskie, „Hardy” opisuje tak: Tunel /szerokość 1,5 m, wysokość 2,0 m i planowana
długość 25 m/ łączył zagajnik, w którym mieścił się obóz, z lasem ciągnącym się
po drugiej stronie drogi. Miał on służyć za schron, a także wyprowadzać grupy
lub cały oddział na tyły nieprzyjaciela w wypadku zajęcia dróg otaczających
zagajnik lub objęcia ich ogniem broni maszynowej. (G. Woźnica, Oddział „Hardego”, Warszawa 1981, s. 52)
[19]
„Hardy” wymaszerował na
Podhale z częścią oddziału 12 października 1944 r. W olkuskiem pozostali –przekazani placówkom terenowym – chorzy i
ranni, a z tych, którzy mieli oparcie w rodzinach lub z innych powodów musieli
pozostać na tym terenie, wydzielono pluton dywersyjny. Motywy decyzji o wymarszu „Hardy” przedstawiał następująco: Teren przecinały coraz gęstsze linie
okopów, a po wsiach kwaterowały coraz liczniejsze oddziały niemieckie, zajęte
budową umocnień ziemnych i magazynów amunicji. Rosły kłopoty z wyżywieniem;
jesienne deszcze i chłody zwiększyły liczbę chorych. Warunki bytowania oddziałów
partyzanckich stawały się coraz trudniejsze. Ich przezimowanie na tych terenach
nie wchodziło w rachubę. (G. Woźnica, Oddział
„Hardego”, Warszawa 1981, s. 130-131)
[20]
Jurij Lisznow ps. Jurek, Żora – Rosjanin, członek oddziału „Hardego”, prawdopodobnie zbiegły jeniec.
[21]
W ramach przygotowań do
wymarszu na pomoc Warszawie „Jodła” wydał 31 lipca 1944 r. rozkaz: Do Wszystkich Żołnierzy naszego Oddziału,
W trosce o należyte przygotowanie się do zbliżającej akcji oraz w interesie
własnym, poniżej podaję spis niezbędnych przedmiotów dla każdego żołnierza, w
które należy się zaopatrzyć w terminie do dnia 5 sierpnia r. b. Wyprawa
osobista. K o n i e c z n a: Czapka z orzełkiem, Koc, Plecak,
Chlebak, Troki, Pas główny, Zapałki, Świeczka lub Latarka el., kilka metrów
sznurka, Papier listowy, Ołówek lub wieczne pióro, Chusteczki do nosa, 2 zmiany
bielizny, 2 pary skarpet /możliwie nie cerowanych, gdyż takowe odparzają nogi/
lub 2 pary onuc, Książeczka do nabożeństwa.- Przybory do jedzenia: (…) –
Przybory do mycia, czesania i golenia. (…) – Przybory do czyszczenia
butów: (…) – Przybory do szycia: (…) Poza tym polecam przypomnieć
sobie względnie wyuczyć się na pamięć pieśni, które każdy dobry Polak winien
zawsze umieć. POKAŻ SWOJĄ ZARADCZOŚĆ, OFIARNOŚĆ I PRZYGOTOWANIE DLA S P R A W Y! P i e ś n i: Jeszcze Polska
nie zginęła, Boże coś Polskę, Rota Konopnickiej, Warszawianka /Oto dziś dzień
krwi i chwały/ (zbiory Krzysztofa Miszczyka)
[22]
Być może był to Roman Węglarz
ps. Kula, żołnierz oddziału „Hardego”, po wojnie w dokumentach UB określany,
jako dowódca patrolu dywersyjnego Zrzeszenia WiN na powiat olkuski.
[23] Bernard Milanowski ps. Zew (1916-2015) z Bydlina, żołnierz kompanii rezerwy oddziału „Hardego”.