niedziela, 23 września 2018

Akcja na Wolbrom 1944

Rozbijanie więzień, wysadzanie mostów, likwidacje wysoko postawionych funkcjonariuszy okupanta – historia Armii Krajowej jest pełna widowiskowych akcji zbrojnych. W przypadającą w 2017 r. roku setną rocznicę urodzin Gerarda Woźnicy – legendarnego kpt. „Hardego – warto przypomnieć jeden z brawurowych wypadów podziemia na ziemi olkuskiej: akcję na Wolbrom.

                      Kadra dowódcza oddziału "Hardego" - w centrum dowódca, lato 1944 r. 


Powstaje plan

Latem 1944 roku w leśnym obozie przy gajówce Psiarskie nieopodal wioski Góry Bydlińskie stacjonuje oddział AK pod dowództwem ppor. Gerarda Woźnicy „Hardego”. Do partyzanckiej grupy docierają coraz to nowi ludzie – spaleni członkowie konspiracji, którzy w obawie przed aresztowaniem zmuszeni byli uciekać z miejsc zamieszkania. Ich jedyną nadzieją na przeżycie jest las. Liczebność oddziału zwiększa się, zwiększają się również potrzeby zaopatrzeniowe – przede wszystkim w zakresie uzbrojenia, wyżywienia i umundurowania. W tej sytuacji „Hardy” decyduje się na bezprecedensową dotychczas akcję – jego oddział ma zająć miasto. Wybór padł na Wolbrom, w którym mieściło się sporo niemieckich magazynów. Plan wypadu uzgodniony został z ppor. Leonardem Wyjadłowskim „Ziemią”, kierującym dywersją w Obwodzie AK kryptonim „Olga”, do którego należało wybrane miasteczko. Miejscowa siatka wywiadowcza sprawnie zebrała informacje o jednostkach nieprzyjaciela stacjonujących w miejscowości, a także zawartości i rozkładzie pomieszczeń w niemieckich magazynach. Plan był ambitny. Siły niemieckie w Wolbromiu szacowano na co najmniej 800 ludzi, stacjonujących m. in. w fabryce, szkole (ul. Mariacka) i komisariacie policji w rynku (obecnie kamienica nr 16). Oddział „Hardego” miał współdziałać z odkomenderowanym przez ppor. „Ziemię” wolbromskim plutonem dywersyjnym Zygmunta Gardeły „Granata”. Dowództwo nad całością spoczęło w rękach „Hardego”. Wspominał on: Planowaliśmy odcięcie miasta przez przerwanie łączności telefonicznej, zamknięcie dróg, związanie ogniem niemieckiego garnizonu w fabryce i w szkole oraz likwidację obsady posterunku policji granatowej w rynku i opanowanie magazynów. Po załadowaniu wozów i ich odjeździe oddział miał wycofać się z miasta różnymi drogami, by zmylić ewentualny pościg.



„Partyzancka noc w Wolbromiu”


Wieczorem 25 lipca 1944 r. w lesie koło Zabagnia nastąpiła koncentracja partyzantów. „Hardy” miał teraz do dyspozycji około 160 żołnierzy. Wszystkiemu bacznie przyglądał się komendant Okręgu Śląskiego AK ppłk Zygmunt Janke „Zygmunt”/„Walter”, który tego samego dnia przybył na inspekcję oddziału. Jeden z partyzantów uczestniczących w akcji zanotował: Furmanom szkliły się oczy z radości w przewidywaniu wielkiej przygody. <<Zygmunt>> mówi do kolegów: <<dzisiaj w Wolbromiu będzie taki ruch jak w Rzymie, w oczekiwaniu na pojawienie się głowy kościoła.>> Tylko, że u nich w czasie takiego zgromadzenia są roześmiane twarze, bo mają widowisko. A u nas (…) nie widać uśmiechu, za chwilę może poleje się krew, lub co gorsza nie doliczymy się w szeregu. Rozkaz jest jednak rozkazem.
 Po podzieleniu całości na grupy uderzeniowe i przydzieleniu konkretnych zadań, kolumna ruszyła w stronę miasta. Wkrótce partyzanci zajęli wyznaczone stanowiska na wolbromskich ulicach. Zielona rakieta poszybowała w górę – to sygnał do rozpoczęcia akcji. Wyznaczony patrol przeciął łączność telefoniczną. Niestety nie udała się próba opanowania zajmowanego przez niemiecką żandarmerię i granatową policję posterunku w rynku. Wspominał uczestniczący w walce ppłk „Walter”: Z okien natychmiast posypały się pojedyncze strzały, a po chwili serie z broni maszynowej. Rozpoczęła się walka ogniowa. Strugi pocisków padały na cały rynek, omiatały go wzdłuż i wszerz. Dopiero celnie wymierzone serie erkaemu ze stanowiska dowodzonego przez ppor. <<Mata>> [Józefa Mrówki- przyp. red.] zmusiły do milczenia ulokowaną w oknie budynku komisariatu obsługę niemieckiego cekaemu. Natężenie ognia nieco zelżało. Utrzymywała się palba karabinowa.
 W czasie kiedy część partyzantów wiązało ogniem posterunek, pozostali opróżniali niemieckie magazyny w okolicach rynku. Pozostałe niemieckie placówki – w szkole i fabryce – ograniczyły się do zabarykadowania w swoich kwaterach i nie przejawiały żadnej aktywności ofensywnej. Gdy wydawało się, że cała akcja zmierza do względnie spokojnego zakończenia od strony Miechowa do miasta wjechało gestapo. Ubezpieczająca ul. Miechowską drużyna Tadeusza Praskiego „Tadka” rozbiła niemiecki samochód i unieszkodliwiła jego załogę. Ze zdobytych później przez „Hardego” informacji wynikało, że tamtej nocy miechowski garnizon nie uwierzył w meldunek o zajęciu Wolbromia. Niemcy podejrzewali, że fałszywą wiadomością partyzanci zamierzali ich sprowokować do wymarszu na pomoc siłom w Wolbromiu, pozostawiając tym samym bez „opieki” Miechów. Dlatego dla ocenienia wiarygodności meldunku wysłali tylko jeden samochód.
Odskok
Około 2:30 wszystkie magazyny zostały opróżnione. Ponad dwadzieścia furmanek ze zdobycznym zaopatrzeniem (mleko, jaja, miód, cukier, obuwie, ubrania i inne materiały) wyjechało z miasta w kierunku leśnego obozu. Za kolumną furmanek odskok rozpoczęli partyzanci. Około 3:30 w okna niemieckiego posterunku w rynku ppor. „Mat” puszcza pożegnalne serie z broni maszynowej. Niedługo potem ostatnie ubezpieczenia zgłaszają się na punkcie zbornym – strat własnych brak. Według relacji miejscowej ludności Niemcy opuścili zabarykadowane kwatery dopiero rano, po nadejściu posiłków z Miechowa. Akcję podsumował ppłk „Zygmunt”: Szedłem obok kolumny. Przyglądałem się żołnierzom. Odbyli długi marsz, w nocy nie spali. Teraz maszerowali znowu. Lada chwila oczekiwaliśmy strzałów od strony straży tylnej. Twarze promieniały zadowoleniem, nie widać było zmęczenia. To był dobry żołnierz, który przeszedł dobrą szkołę w ustawicznych mniejszych czy większych akcjach. Można było na niego liczyć, można było liczyć na dowódców oddziału. Ppor. „Hardy” wykonał dobrą robotę, stworzył wartościowy oddział partyzancki. Tą oceną skwitowałem akcję na Wolbrom.

Konrad Kulig

Artykuł opublikowany we wrześniu 2017 r. w Kurierze Olkuskim.

Główny epizod powyżej opisanych wydarzeń został odtworzony na wolbromskim rynku 29 września o godz. 19:00 dzięki widowisku historycznemu „Akcja na Wolbrom 1944”. Projekt ten realizowany był w ramach Programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich.



„Tylko ja jeszcze żyję” – ostatni żołnierz kpt. „Hardego”



94-letni Jan Jurczyk z Huciska Kwaśniowskiego to prawdopodobnie ostatni żyjący członek oddziału Gerarda Woźnicy „Hardego”. Partyzanci legendarnego „Hardego” stanowili największą zbrojną grupę podziemia niepodległościowego operującą na ziemi olkuskiej w czasie II wojny światowej. Po ponad 70 latach od tamtych wydarzeń pan Jan zdaje bezcenną relację z pierwszej ręki.
Autor i bohater artykułu, fot. Mateusz Radomski.


Jest czerwiec 1944 r. W obozie leśnym przy gajówce Psiarskie, nieopodal wsi Góry Bydlińskie, stacjonuje kilkudziesięciu żołnierzy AK. Dowodzony przez „Hardego” oddział ten przeprowadza szereg akcji przeciw okupantowi, konfidentom i pospolitym bandom rabunkowym, stanowiąc jednocześnie schronienie dla zdekonspirowanych członków podziemia. W ciągu kolejnych miesięcy napływają kolejni partyzanci, tworząc ostatecznie batalion o kryptonimie „Surowiec” - Oddział Rozpoznawczy 23. Śląskiej Dywizji Piechoty AK. Zapisana przez dowódcę ewidencja liczy 360 pseudonimów.
Wśród zaangażowanych w lokalną konspirację jest także kilkudziesięcioosobowa grupa mieszkańców okolic Klucz. Jej twórcy - Edward Nowak „Jodła” i Stanisław Szreniawa „Grom” 26 czerwca spotykają się w bydlińskim lesie z „Hardym”. Sfinalizowane zostają wtedy rozmowy dotyczące utworzenia z ludzi „Jodły” i „Groma” oddziału rezerwy, wchodzącego w skład grupy „Hardego”. Oddział rezerwy wkrótce rozrasta się z plutonu do kompanii. Jednym z ochotników jest dwudziestojednoletni Jan Jurczyk. Otrzymuje pseudonim „Klon”.


Edward Nowak ps. Jodła - dowódca kompanii rezerwy 







Stanisław Szreniawa ps. Grom - zastępca dowódcy kompanii rezerwy

Fragment mapy z Archiwum Map Wojskowego Instytutu Geograficznego 1919 - 1939, www.mapywig.org



„Przysięgę składaliśmy koło kapliczki”

 Wiosną 1944 r. pomyślałem, że teraz się trzeba zapisać - bo to może już być koniec wojny - do tych partyzantów. Wcześniej współpracowałem z nimi. W umówione miejsca miałem coś donieść, wywiad jakiś zrobić. Przysięgę składaliśmy koło kapliczki. Podnieśliśmy palce i składaliśmy: wiernie służyć ojczyźnie, do pokonania wroga, do śmierci.
Członkowie oddziału rezerwy prowadzą podwójne życie. Z jednej strony mieszkają w swoich domach i żyją starając się nie wzbudzać podejrzeń, że mają styczność z konspiracją. Oprócz tego jednak nieustannie prowadzą wywiad dla „Hardego” i biorą udział w szkoleniach.
Chodziliśmy na wykłady. Bo człowiek był „surowy”, nie widział karabinu, nie widział automatu…. Ćwiczenia były w lesie. Raz przed samym wieczorem, raz po obiedzie. Dwa razy w tygodniu, po dwie godziny. Broń, granaty, wszystko to trzeba było rozbierać, składać, ćwiczenia jak się kryć… Z Huciska nas należało siedmiu do partyzantki. To jeszcze ino ja żyję.
Na wypadek większych akcji zbrojnych żołnierze rezerwy są mobilizowani do wsparcia oddziału leśnego. Tak jest m. in. przy wypadzie na niemieckie koszary w Jaroszowcu w sierpniu 1944 r. Akcją tą dowodzi Piotr Przemyski „Ares”, uciekinier z Auschwitz, oficer w oddziale „Hardego”, zamordowany w 1945 r. przez UB.
W umówione miejsce się schodzili my –wspomina pan Jurczyk - w każdym tygodniu. Tam się dowiadywaliśmy wszystkiego. Poszliśmy do Jaroszowca, tam był posterunek. Poszliśmy, jako obstawa, koło jedenastu nas było, no i te „asiory” [żołnierze oddziału leśnego] z nami. Napadliśmy na posterunek, broń my zabrali…. Tak podeszliśmy, że nawet się nie spostrzegli Niemcy! Warta stała, rozbroili ich, ale ich nie zabili, bo za zabicie Niemca to była kara: za to ginęli ludzie. Dyscyplina u nas była. Moi rodzice się dowiedzieli, żem należał do partyzantki dopiero po wojnie. A mój kolega powiedział narzeczonej, że należy do partyzantki. To na zbiórkę potem przyszedł nasz dowódca „Kanarek” i pokazał rozkaz od „Hardego”: 30 razów na dupę, za długi język. No i każdy z nas sześciu musiał po pięć razy mu dać.

                                           Piotr Przemyski ps. Ares po akcji w Jaroszowcu 


W oczekiwaniu na zrzut

Oddział rezerwy miał również osłaniać odbiór zapowiedzianego zrzutu zaopatrzenia przez alianckie lotnictwo. Wydarzenie to wspominał uczestniczący w akcji komendant Okręgu Śląskiego AK Zygmunt Janke „Walter”: Teren był bezpieczny, drogi zamknięte przez wzmocnione plutony partyzanckie. „Uroczystość” na dużą skalę. (…) Był lipiec, ciepła, rozgwieżdżona noc. Siedzieliśmy na miedzy, na skraju łąki. Panowała cisza. W dali widniała ciemna plama – to był cmentarz legionistów poległych pod Krzywopłotami. Tam czekały wozy na zrzut.
Dalej relacjonuje „Klon”:
Obstawili my kawał, wkoło, krzywopłockie łąki, Lisią Górę, całe Krzywopłoty. Słuchamy, słuchamy… słychać samolot. Idzie samolot, snopki mieli na tych łąkach, zapalili snopki. Samolot przyszedł, w koło przeszedł, zabrał się i pojechał, ciach - wszystko zgasło. Rozczarowani byliśmy! Bo miał być zrzut. Miała być broń. W oddziale nie było broni, a jak była to amunicji do niej nie było. Nawet ci bandyci, co rabowali, a my ich tropili, to byli lepiej uzbrojeni jak my.


Na pomoc Warszawie


W sierpniu 1944 r., po wybuchu powstania w Warszawie, komendant okręgu płk „Walter” zarządza koncentrację podległych sobie oddziałów partyzanckich. Cel jest jeden - wymarsz na pomoc walczącej stolicy.
Przyszedł rozkaz, żeby się teraz szykować: wymarsz na Warszawę, na powstanie warszawskie. Trzeba było szykować przybory do golenia, igłę, nitkę, guziki, koc, każdy musiał się nauczyć na pamięć „Warszawiankę”. Jeszcze nam powiedzieli, że nie wszyscy będziemy mieć broń, będziemy broń zdobywać, jak pójdziemy. I jak już byliśmy umówieni - z Chechła, z Huciska, z Klucz, z Ryczówka - w środę na wieczór przychodzi rozkaz: wstrzymane, zostajemy. Byłem już przygotowany, człowiek młody to jest gotowy na wszystko. Ale chłopy żonate: to im się kwaśno widziało iść. Ale to był rozkaz.
Ostatecznie marsz na Warszawę zostaje odwołany z powodu niedostatków amunicji i zaopatrzenia. W październiku 1944 r. „Hardy” z większością ludzi odchodzi w stronę Podhala, gdzie oddział ma lepsze warunki na przezimowanie. W Olkuskiem zostają partyzanci starsi wiekiem, mający oparcie w rodzinach oraz kompania rezerwy. Od tej chwili aktywność ograniczona jest głównie do ochrony ludności przed bandytami i konfidentami. Wkroczenie Armii Czerwonej w styczniu 1945 r. pan Jan kwituje krótko:
Jak jeszcze chodziliśmy na te wykłady, to instruktor mówił: „chłopcy, bądźcie pewni, że Niemiec nie jest ojcem, a Rosja - nie matką”.


„Pamiętam aż za dobrze”


Pan Jan zapytany dlaczego zaangażował się w działalność w Armii Krajowej odpowiada jednoznacznie:
No bo nienawidziłem Niemców. Nienawidziłem! Ale miałem okropne szczęście za Niemców. A później przyszła „Polska”, to co dwa tygodnie mnie zamykali, dopókim nie uciekł na zachód. W Olkuszu, na UB siedziałem, dostałem po piętach tam jak skurczybyk. Każdy z moich kolegów był podejrzany! Nawet jak mieli dzieci i posyłali do szkoły, to okropne trudności były. No ale człowiek był młody, to miał odwagę taką… Czym człowiek starszy, to jest gorszym tchórzem, a młody to jest ryzykant okropny. Teraz wszystkiego nie pamiętam - to przeszło 70 lat. Jak na tyle lat, to aż za dobrze pamiętam.

Artykuł opublikowany w maju 2017 r. w Kurierze Olkuskim. 

Konrad Kulig




niedziela, 2 września 2018

„Notatek żadnych nie robiliśmy…”



Józef Lipa ps. Kukułka, Sewer (1912-1985)

W konspiracji działał od jesieni 1939 roku. Dla niego wojna nie skończyła się z wkroczeniem Armii Czerwonej w roku 1945. Co go czekało za lata niezłomnej walki o Polskę? Tortury, więzienie, represje wobec rodziny, utrata dobrego imienia, zapomnienie… Oto losy Józefa Lipy, komendanta Obwodu Olkusz AK i szefa olkuskich struktur Brygad Wywiadowczych.

Józef Lipa, lata 50. Ze zbiorów Muzeum Regionalnego PTTK w Olkuszu. 


Urodził się 27 listopada 1912 roku w Sosnowcu. Ojciec – również Józef - był ślusarzem, matka – Antonina - zajmowała się domem. Po wybuchu Wielkiej Wojny rodzina Lipów przeniosła się do Olkusza, gdzie Józef zaczął naukę, najpierw w szkole powszechnej, następnie w Gimnazjum Ogólnokształcącym im. Króla Kazimierza Wielkiego. Placówka ta wychowała mnóstwo osób pracujących później w strukturach olkuskiej konspiracji.

Jeszcze przed wybuchem wojny, po zdaniu w 1933 r. matury, podjął pracę w olkuskim magistracie, jako referent w biurze ewidencji i ruchu ludności. 1 września 1939 r. rozpoczął się dla dwudziestosiedmioletniego Józefa zupełnie nowy etap. Wraz ze strąceniem tego dnia we wczesnych godzinach rannych nad Olkuszem dwóch niemieckich bombowców przez ppor. pil. Władysława Gnysia wybuch wojny stał się dla mieszkańców miasta faktem. Powietrzne zwycięstwo polskiego pilota było prawdopodobnie pierwszym w czasie II wojny światowej zestrzeleniem niemieckiej maszyny. Kolejnych sukcesów jednak w tamtym czasie próżno było czekać – już 5 września Wehrmacht wkroczył do Olkusza. Przedwojenny powiat olkuski został przedzielony granicą między terenami włączonymi do III Rzeszy (zachodnia część powiatu), a Generalnym Gubernatorstwem (wschodnia część powiatu). Samo miasto znalazło się w Rzeszy, a jego nazwa została zmieniona na Ilkenau. Niemcy szybko wprowadzili okupacyjny terror. Językiem urzędowym stał się język niemiecki, wprowadzono godzinę policyjną, obowiązkowe dostawy kontyngentów, a łapanki, wywózki na roboty i publiczne egzekucje stały się niemal codziennością. Dwie nieodległe wsie – Krzykawkę i Krzykawę – wysiedlono, a do polskich gospodarstw sprowadzili się „umsiedlerzy” z Rumunii. W lipcu 1940 r. w zemście za zabicie przez bandytę podczas napadu rabunkowego niemieckiego policjanta zostało rozstrzelanych 20 Polaków, a następnie ekspedycja karna spacyfikowała miasto, zbiorowo torturując na rynku i innych placach wszystkich dorosłych mieszkańców płci męskiej.

Warunki do pracy niepodległościowej były wyjątkowo niesprzyjające. Jednak zaraz po klęsce wrześniowej, na przełomie września i października 1939 r. zaczęły zawiązywać się pierwsze konspiracyjne grupy. Józef Lipa nie czekał na kontakt z podziemiem – osobiście zakładał, wraz z kolegami, struktury, które dały początek późniejszemu olkuskiemu ZWZ.

Znający dobrze język niemiecki Lipa utrzymał się w charakterze pracownika pomocniczego w Biurze Meldunkowym opanowanego już przez Niemców i volksdeutschów magistratu. Początkowo jego konspiracyjne zadania koncentrowały się na pomocy uciekinierom z obozów jenieckich, zmierzającym do formującej się we Francji polskiej armii. Funkcjonowało kilka punktów przerzutowych przez granicę. Brał również udział w przerzucie otrzymywanej z GG prasy - „Orła Białego”. Niezwykle istotną rolę w działalności podziemnej Lipy odgrywało jego stanowisko pracy – miał dostęp do urzędowych dokumentów, stykał się z niemieckimi urzędnikami, wysoko postawionymi volksdeutschami oraz funkcjonariuszami Schutzpolizei i Gestapo  - potrafił to wykorzystać. Zdobywał blankiety dokumentów wykorzystywanych następnie do celów legalizacyjnych. Z dokumentami związany jest nawet jego pseudonim – „Kukułka”. „Kukułkami” Lipa nazywa we wspomnieniach niemieckie orły na pieczątkach. Dzięki umiejętnemu ustawianiu kart ewidencyjnych w kartotece, wiedział jakimi kartami interesowało się Gestapo i którzy ludzie zagrożeni są aresztowaniem. Dzięki temu ostrzegał niedoszłych więźniów i ratował im życie, często udostępniając własne mieszkanie na tymczasowe schronienie dla „spalonych” członków organizacji. Ponadto w czasie codziennych obowiązków i zwykłych rozmów w magistracie zdobywał niezwykle cenne dla konspiracji wiadomości.

Notatek żadnych nie robiliśmy, staraliśmy się tylko wszystko sprytnie zapamiętać. Każda notatka, która wpadła w ręce Niemcom, przy aresztowaniu mogła być powodem całego łańcucha. – zanotował we wspomnieniach „Kukułka”.

W 1943 roku Lipa wniósł spory wkład w wysiłki zmierzające do zakończenia sukcesem lokalnej akcji scaleniowej ZWZ-AK z Gwardią Ludową PPS. Inicjatywa ta była o tyle ważna, że GL PPS stanowiła w zachodniej części Olkuskiego znaczną siłę, przewyższającą liczebnie struktury ZWZ-AK.

Początki rozmów scaleniowych były trudne, co sugestywnie pokazuje fragment wspomnień „Kukułki”:
Z kol. Bartkiewiczem poprosiliśmy na rozmowę kol. Skoczka Franciszka ps. „Waldas”, czołowego działacza PPS na terenie Olkusza. Po dość długiej i ożywionej dyskusji odpowiedział nam, „nie damy się po raz drugi nabrać, nie wystawicie nas d… do wiatru” jak po wojnie światowej zrobił w Łodzi marszałek Piłsudski."
Na szczęście dzięki szerokim znajomościom i pewnemu fortelowi Lipy, rozmowy nie zostały zerwane:
(…) powiedziałem Bartkiewiczowi, że spróbuję porozmawiać z dowódcą GL PPS. Przypuszczałem, że jest nim mój kolega gimnazjalny Kazik Kluczewski. Zaskoczyłem go mówiąc, że wszystko wiem, że jestem wtajemniczony w robotę PPS-u, bo rzeczywiście dużo wiedziałem od kolegi Skoczka i ten przyznał się. Znaliśmy się bardzo dobrze i z tego powodu nie musiał się obawiać. Dużo usiłowałem mu wytłumaczyć, że chodzi nam wyłącznie o połączenie się do wspólnej sprawy walki z okupantem. Niestety – odpowiedział mi, że podlega Wydziałowi Politycznemu i sam decydować nie może. Ale ziarno zostało zasiane. 
Józef Lipa (1) z kolegami z klasy gimnazjalnej, m. in. Kazimierzem Kluczewskim (2) - zbiory Muzeum Regionalnego PTTK w Olkuszu.


W trakcie prób konsolidacji sił podziemia w Olkuskiem Niemcy zadali poważny cios – 3 kwietnia 1943 roku nastąpiło aresztowanie dotychczasowego komendanta Obwodu Olkusz ZWZ-AK Stanisława Jańczyka ps. Kopytko, Kalina. Jego następca – Michał Bartkiewicz „Żetoński” w kilka tygodni później również „wpadł”. Do zakończenia akcji scaleniowej na czele obwodu stał Lipa. Ostatecznie, w połowie 1943 r. komendantem połączonych już sił podziemia w obwodzie olkuskim został dotychczasowy dowódca miejscowego pułku „Srebro” GL PPS Kazimierz Kluczewski ps. Pijok. Do Komendy Obwodu wszedł z ramienia ZWZ-AK m.in. właśnie Lipa. Pomimo, że formalnie „Kukułka” był od tamtego czasu jedynie zastępcą komendanta, wśród lokalnych historyków można znaleźć pogląd, że to właśnie na jego barkach spoczywało kierowanie obwodem, zwłaszcza od II połowy 1944 roku, kiedy „spalony” Kluczewski zmuszony był wyjechać z Olkusza i ukrywać się w terenie. Lipa utrzymywał również kontakt z największym działającym na ziemi olkuskiej oddziałem AK ppor. Gerarda Woźnicy „Hardego”, organizując i przekazując partyzantom broń, amunicję i zaopatrzenie, m. in. narzędzia chirurgiczne i medykamenty.

Podzielone są zdania – pisał Lipa - na temat, gdzie bardziej wyczerpywali się nerwowo ludzie, czy w partyzantce, czy w konspiracji. W najgorszym wypadku każdy partyzant miał broń, a ostatnią kulę w magazynku dla siebie, nas konspiratorów ratowała tylko zimna krew, szybka orientacja i przygotowane w zanadrzu logiczne tłumaczenie, odpowiadające danej sytuacji, w przeciwnym razie tortury i obóz.

W wyniku represji okupanta stale zwiększała się liczba rodzin pozbawionych głównych żywicieli. W tej sytuacji niezbędne było wsparcie materialne dla wdów, sierot, czy też bliskich więźniów i partyzantów. Lipa koordynował rozdzielanie pomocy finansowej - przysyłanej w miarę regularnie od przełomu 1943/44 r. z komendy Okręgu Śląskiego AK - oraz sporadycznie pomocy rzeczowej, uzyskiwanej z akcji ekspropriacyjnych. Brał również udział w rozsyłaniu paczek żywnościowych z Rady Głównej Opiekuńczej.

Pod koniec listopada 1944 roku „Kukułka” sprawnie zorganizował odskok drużyny dywersyjnej, która dokonała udanego napadu na magazyn broni w fabryce naczyń w Olkuszu. Drużyna ta dołączyła do oddziałów miechowskiej 106. DP AK. W tym czasie na terenie Obwodu nie było już komendanta „Pijoka”, który wraz ze swoją grupą dywersyjną pomaszerował - śladem oddziału „Hardego” – w stronę Podhala, gdzie istniały większe szanse na przezimowanie, niż na ogołoconej z żywości i poprzecinanej niemieckimi liniami obronnymi ziemi olkuskiej. Pojedynczych ludzi „spalonych” z tego terenu również kierowano do lasów Gościbia w okolicach Harbutowic, gdzie mieścił się obóz leśny. Obwód utrzymywał kontakt z „Hardym”, starając się w miarę możliwości zaopatrywać partyzantów, zwłaszcza w koce i ciepłą odzież.

20 stycznia 1945 r. Armia Czerwona wkroczyła do Olkusza. Jeszcze w tym samym miesiącu do miasta przybyła specjalnie oddelegowana przez „rząd lubelski” grupa komunistów, celem zorganizowania Urzędu Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej. Józef Lipa nie ujawnił się i bacznie obserwował zaprowadzanie nowej, z nazwy tylko „ludowej” władzy.

Po wkroczeniu Armii Czerwonej i pierwszej administracji Polskiej na nasze tereny kartotekę Volkslisty i tych Polaków, którzy mimo tego, że nie mogli udokumentować niemieckiego pochodzenia składali Volkslistę /a nawet odwoływali się od decyzji Landratsamtu/ przekazałem – relacjonuje Lipa - por. Głuskiemu z Pow. Urzędu Bezp. Publ. Kartoteka ta później zaginęła w nieznanych mi okolicznościach.

Fakt, że Lipa przez całą okupację niemiecką pozostał niezdekonspirowany, a po wkroczeniu Armii Czerwonej nie ujawnił się i nadal pracował w miejskim urzędzie, czynił z niego doskonałego kandydata do wciągnięcia w struktury podziemia powojennego. Wczesną wiosną 1945 r. z Lipą skontaktował się Jan Kot „Janusz”, przedwojenny nauczyciel olkuskiego gimnazjum. Nie było to jednak sentymentalne spotkanie dla wspominania szkolnych lat – w 1945 r. „Janusz” był wysoko postawionym oficerem organizacji „Nie” – Niepodległość, rozbudowującym na południu Polski sieć terenową podporządkowanych ‘Nie” Brygad Wywiadowczych. Do spotkania doszło za pośrednictwem Mirosława Kowalskiego „Swobody”, gimnazjalnego kolegi „Kukułki” i również ucznia Jana Kota. Efektem było mianowanie Lipy kierownikiem siatki terenowej Brygad Wywiadowczych w powiecie olkuskim.

Genezy BW należy szukać jeszcze w czasach okupacji niemieckiej. Od 1940/41 r. prowadziły one wywiad na rzecz podziemnej administracji zmilitaryzowanej, a następnie cywilnej, ze szczególnym uwzględnieniem rozpracowywania środowiska komunistycznego. Chodziło o zapewnienie bezpieczeństwa zaraz po rozpoczęciu jawnego funkcjonowania legalnej władzy. W nowych realiach, po wejściu Sowietów, zadaniem Brygad - których struktury w okręgu krakowskim nadal funkcjonowały - pozostało prowadzenie wywiadu, tym razem obejmującego wszystkie instytucje wprowadzające nowy, komunistyczny porządek.

Były komendant Obwodu Olkusz AK na nowym stanowisku zmienił pseudonim na „Sewer” (łac. severus – surowy, poważny). Wkrótce jego siatka działała. Wśród zaangażowanych przez niego ludzi byli znani mu znakomicie członkowie Armii Krajowej m. in. Mieczysław Kudła „Pika”, Tadeusz Tomicki „Tomasz” i Wacław Mecner. Na brak potencjalnych obiektów do rozpracowania nie mogli narzekać, ponieważ w samym Olkuszu miały swoją siedzibę: komendantura wojenna i miejska Rada Narodowa (obecny budynek Urzędu Miasta i Gminy), Powiatowa Komenda Milicji Obywatelskiej (obecny budynek Urzędu Stanu Cywilnego), Powiatowa Rada Narodowa (byłe Liceum na os. Czarna Góra) oraz oczywiście Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego (willa dr. Kallisty, przed wojną ul. 3 maja, po wojnie ul. 1 maja, obecnie ul. Króla Kazimierza Wielkiego). Ponadto na terenie powiatu rozwijały się struktury komunistycznej Polskiej Partii Robotniczej, choć trzeba przyznać, że odbywało się to bez entuzjastycznego poparcia społeczeństwa, o czym świadczy fakt, że zdarzały się przypadki, kiedy na wsiach pepeerowcy musieli ze swoją partyjną działalnością schodzić do podziemia. 

Pomimo przekształceń organizacyjnych na wyższym szczeblu – Niepodległość została zastąpiona przez Delegaturę Sił Zbrojnych na Kraj (maj 1945), po rozwiązaniu której powstało Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość (wrzesień 1945) – Brygady Wywiadowcze nieprzerwanie wykonywały swoje zadania, pracując dla kolejnych struktur niepodległościowych. Zebrane przez podległą sobie „terenówkę” informacje Lipa przekazywał w formie miesięcznych sprawozdań Kowalskiemu, nadzorującemu działania powiatowych (nie tylko olkuskiej) sieci terenowych i będącemu łącznikiem między nimi a Kotem – od początku 1946 roku kierownikiem Biura Studiów BW. Biuro Studiów w Krakowie całościowo analizowało nadsyłane (w tym również przez Lipę za pośrednictwem Kowalskiego) sprawozdania całej siatki terenowej Brygad. Napływające informacje o sytuacji w kraju pomagały w bieżącej walce politycznej oraz przygotowaniu „Memoriału Polskiego Ruchu Oporu do Rady Bezpieczeństwa ONZ”, w którym domagano się reakcji społeczności międzynarodowej na sytuację w Polsce.

Przez kilkanaście miesięcy siatka Lipy działała unikając oddolnego rozpracowania. Katastrofalna wsypa miała miejsce w sierpniu 1946 r., kiedy bezpieka znalazła operacyjne „wyjście” na centralne kierownictwo Brygad i Zarząd Główny WiN. W wyniku aresztowań na wyższych szczeblach w ręce Urzędu Bezpieczeństwa przełomie sierpnia i września wpadł „Sewer” i jego ludzie.  Po aresztowaniu „Sewera” jego żona, Kamila, udała się do Krakowa, do mieszkania Kowalskiego, w nadziei, że tam otrzyma pomoc dla męża. Kowalski był jednak wtedy już od kilkunastu dni w rękach ubecji, a w jego domu był założony kocioł. Kamila Lipa po wejściu do mieszkania wyskoczyła przez okno, łamiąc obie nogi. Do rana leżała na bruku, zignorowana przez funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa.

Zatrzymanego Lipę, traktując na równi z gestapowcami, poddano brutalnemu śledztwu w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego, przy placu Inwalidów w Krakowie.
Relacja siostry Józefa, Anny Urasińskiej: W czasie śledztwa, które trwało w sumie ok. 10 m-cy; przesiedział w piwnicach budynku UB przy pl. Inwalidów w Krakowie przez kilka tygodni. Etap ten był dla niego b. trudny – ciągłe przesłuchania, głównie nocą; nierzadko kazano mu siedzieć na odwróconym do góry nogami taborecie. Resztę czasu, do w/w 10 m-cy, spędził w więzieniu przy ul. Montelupich w Krakowie w warunkach o tyle złagodzonych, że pozwolono na jeden kontakt z rodziną.
Wojskowy Sąd Rejonowy w Krakowie wyrokiem z 27 czerwca 1947 r. za „usiłowanie przemocą zmiany ustroju Państwa Polskiego” i „działanie na szkodę Państwa Polskiego gromadząc lub przekazując wiadomości, dokumenty lub inne przedmioty stanowiące tajemnicę państwową lub wojskową” skazał Józefa Lipę na najwyższą spośród skazanych członków olkuskiej siatki BW karę. 7 lat więzienia, utrata praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na 2 lata oraz przepadek mienia.

We Wronkach przebywał ok. 5 lat z czego 26 m-cy w pojedynczej celi /uśmiech do współtowarzysza lub niechcące potrącenie karane było karcerem/. Karcer to pojedyńcza cela o wymiarach ok. 2,5x1,2 m z możliwością siedzenia na wąskiej, poprzecznej ławeczce zawieszonej 60-70 cm nad podłogą. Na podłodze kilkucentymetrowa warstwa wody, wysoko umieszczone, niedomknięte okienko bez względu na porę roku. Więzień był w bieliźnie i drewniakach. Wg uznania strażnika zamykany była na 1-3 dób. Ostatni etap to peregrynacja po więzieniach znajdujących się w różnych miejscowościach (…) – od kilku tygodni do kilku miesięcy. – wspominała Anna Urasińska.

Dzień zwolnienia Lipy z więzienia – 29 sierpnia 1953 roku - wspomina jego siostrzenica, Barbara Kiszko: W domu babci Antoniny czekaliśmy wszyscy na powrót wujka. Odebrała go z więzienia i przywiozła do Olkusza ciocia Hania (najmłodsza siostra). Wyglądał bardzo źle, był słaby, a po powitaniu i uściskach nie chciał z nami prawie wcale rozmawiać. Zobaczyłam go wtedy po raz pierwszy w życiu.

Jak większość ludzi jego pokroju, Lipa po wyjściu na wolność miał problemy ze znalezieniem pracy. Ostatecznie opuścił Olkusz i wyjechał do Gdyni. Z konspiracyjną przeszłością ojca kłopoty miał też jego syn, również Józef, który w efekcie zdecydował się zmienić nazwisko na Wernicz. Józef Lipa umarł 27 maja 1985 roku w Gdyni i tam został pochowany.

W 2000 roku Sąd Okręgowy w Krakowie, na wniosek rodziny, stwierdził nieważność wyroku skazującego Lipę. Tak zatem nastąpiła rehabilitacja prawna. A rehabilitacja „społeczna”? Prócz ludzi, którzy osobiście znali tego skromnego, ale niezwykle odważnego człowieka pozostaje nadal w pamięci. Jeden z jego podkomendnych, Adolf Kieres „Volt” (1925-2017) podkreślał, że wiele osób zawdzięcza Lipie życie. Natomiast w lokalnej zbiorowej świadomości postać „Kukułki” występuje śladowo. W 2016 roku inicjatywę nadania jego imienia jednemu z olkuskich placów podjęła Młodzieżowa Rada Miejska. Czy pomysł ten zakończy się skuteczną realizacją – czas pokaże.

Konrad Kulig
Artykuł opublikowany w Kwartalniku Wyklęci nr 2(6)/2017
http://wydawnictwomiles.pl/produkt/kwartalnik-wykleci-nr-262017/


Zapraszamy na naszą nową stronę internetową!

Szanowni Czytelnicy! Uruchomiliśmy nową stronę internetową naszego Koła . Przenieśliśmy się na nią, do czego i Państwa zachęcamy. Oczywiście...